Przejdź do komentarzyAlieksandr Kuprin - Ogródek dla dzieci /2
Tekst 106 z 146 ze zbioru: Tłumaczenia na wasze
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2022-03-14
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń536

- A chcesz lalkę, córeczko? Taką dużą, co zamyka oczy?

- Nie, tatusiu. Nuuudno.

- Albo cukiereczka z obrazkiem? A może jabłuszko? Czy może żółte buciki?

- Nuuuuudno!


Kiedyś jednak pojawiło się i u niej maleńkie pragnienie. Było to już wiosną, kiedy zakurzone kwiaty geranium za swoją zieloną, pokrytą tęczowym odblaskiem szybą ożyły.


- Tatku, ja chcę do ogródka... Weź mnie do sadu... Tam... listeczki zieloniutkie... trawka... jak u chrzestnej w ogródku... Jedźmy do chrzestnej, tatusiu...


Tylko raz tam była dwa lata temu, kiedy dwa dni spędziła na letnisku u swojej matki chrzestnej, żony kancelisty sędziego pokoju... Dziewczynka nie mogła, oczywiście, pamiętać tego, jak tamta, cała w histerii ciskała nieledwie w twarz swoim gościom szklankami z wypitą herbatą i jak umyślnie głośno, tonem scenicznego a part*) warczała za przepierzeniem o wszelkiej nędzy, bezdomnej goliźnie, która itd., itd., itd...


- Ja chcę do chrzestnej do sadu, tatuniu...

- Dobrze, już dobrze, nie płacz, dziecinko, nie płacz, słodziutka moja. Jak będzie piękna pogódka, to do ogrodu też pójdziesz...


Nastały w końcu słoneczne dni, i Burmin razem z córeczką wybrał się do parku. Saszeńka rzeczywiście odżyła. Oczywiście, nie miała śmiałości wziąć udział w klepaniu babek z piasku, ale z wielką przyjemnością patrzyła na inne dzieci. Siedząc nieruchomo na wysokiej parkowej ławce, wydawała się tak blada i chorowita, że aż jakaś surowa grubsza jejmość, przechodząc obok niej, powiedziała, widocznie zwracając się do starej cienistej lipy:


- Dziwię się, na co ta policja jeszcze czeka?... Wpuszczają do parku chore dzieci... Co za porządki! Jeszcze innych tu pozarażają...


Uwaga surowej damy nie powstrzymałaby zapewne Ilję Samojłowicza od codziennej przyjemności patrzenia na radość córeczki, niestety, park miejski leżał od ich ulicy Rozbójnickiej naprawdę daleko.  Dziewczynka pieszo nie mogła pokonać nawet stu sążni, a przejażdżka konnym powozem tam i z powrotem kosztowała 44 kopiejki, to jest dużo więcej niż połowa dziennego zarobku pisarza sądowego. Jeździli więc tam tylko w niedziele.


A dziecko wciąż słabło. Z głowy Burmina nie wychodziły tymczasem słowa jenotowego doktora o powietrzu i zieleni.


*Ach, gdybyż tylko było powietrze, powietrze, powietrze!* - sto razy i tysiąckroć biedak powtarzał.


Myśl ta stała się dla niego prawie jak idee fixe**).


Tymczasem nieledwie naprzeciwko jego sutereny ciągnęła się ogroma pusta płachta ziemi, należącej do miasta, gdzie w błocie na zmianę tarzały się obywatelskie świnie. Przechodząc obok tego miejsca, Ilja Samojłowicz nie mógł nie wzdychać.


- Co by to kosztowało urządzić tutaj choćby najmniejszy skwerek? - szeptał, kręcąc głową. - Dzieciaczkom naszym jakby tu fajnie było!


Z planem przekształcenia tego miejsca w ogród dla dzieci jak ten fanatyk biegał dosłownie wszędzie. W pracy nawet go przezwali *Pustostan*. Któregoś razu ktoś mu poradził:


- Niech pan sporządzi projekt i zaniesie to do rady miasta...

- Naprawdę? - ucieszył się i przestraszył Ilja Samojłowicz. - Powiada pan, że do rady miasta?

- Naturalnie. To najprostsze  rozwiązanie. Tak a tak, jako obywatel... mając na uwadze dobro miejscowej społeczności i upiększenie, jak to mówią, naszego miasta... no, coś w tym rodzaju.


Już po miesiącu projekt był napisany - co prawda bez ładu i składu, pozbawiony wewnętrznej spójności i naiwny do łez, ale projekt. Gdyby jednak każdy rys jego kaligraficznych liter mógł raptem przemówić z tą namiętną nadzieją, z jaką je pisała na ministerialnym papierze dłoń Burmina, bez wątpienia nawet sam burmistrz i zarząd oraz rajcowie rzuciliby wszystkie swoje bieżące sprawy w kąt, byleby tylko natychmiast urzeczywistnić ten tak ważny pomysł.



1897



..............................................................................


*) a part - z franc. na stronie, głośno niby do samej siebie, lecz tak, żeby inni usłyszeli;


**) idee fixe - z franc. natrętna, chorobliwa myśl, rodzaj bzika na jakimś punkcie

  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Nie chcę się zabawiać w futurystę, ale coś mi się wydaje, ze par lub skwer powstanie.
© 2010-2016 by Creative Media
×