Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2021-10-13 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 680 |
Przemieszczającym się w dół na piechotkę antylopowcom wydawało się, że uszu ich dobiega czyjeś ledwo słyszalne pochrapywanie i poświstywanie. Były to najwyraźniej odgłosy życia wciąż jeszcze uśpionych mieszczan. Postrzępiona linia iglastego lasu zbiegała aż do miasteczka. Droga serpentynami schodziła ze stromej góry.
- Toż to rajska dolina, - powiedział Ostap. - Miasteczka takie jak to przed nami miło jest grabić wczesnym rankiem, kiedy jeszcze słonko nie piecze. Mniej się przy takiej robocie spocisz.
- Właśnie mamy taki piękny wczesny czas, - zauważył Panikowskij, przypochlebnie zaglądając w oczy swemu komandorowi.
- Milczeć, podwładny! - wrzasnął nań Bender. - Cóż za okropna ględa z ciebie, dziadku! Żartów pan nie znasz?
- Co teraz zrobić z *Antylopą*? - zapytał Koźlewicz.
- Właśnie! Do żadnego miasta na tej naszej zielonej krypie teraz już nam nie wolno wjeżdżać, inaczej nas zaaresztują. Będziemy musieli pójść bardziej nowoczesną drogą cywilizowanych krajów. Na przykład w Rio de Janeiro kradzione samochody przemalowywują na inny kolor. Robi się to z czysto humanitarnych pobudek: po to, by poprzedni właściciel nie trapił się i nie cierpiał, widząc, jak jego autem rozbija się po ulicach jakiś obcy postronny człowiek. *Antylopa* zdobyła sobie złą sławę, i należy ją przechrzcić.
Postanowiono wejść do miasta na piechotkę i zdobyć gdzieś farbę, a dla pojazdu znaleźć jakąś porządną dziuplę gdzieś poza miejskimi peryferiami.
Ostap szybkim krokiem poszedł drogą wzdłuż skalnego obrywu i już niebawem ujrzał pochylony drewniany domek, malutkie okienka którego połyskiwały jak błękitne refleksy sinej rzeki. Z tyłu stała szopa w sam raz taka, jakiej potrzebowała *Antylopa*.
Kiedy Wielki Kombinator przemyśliwał nad tym, pod jakim pretekstem przeniknąć do środka domu i jakim sposobem zbliżyć się do jego lokatorów, drzwi wejściowe otwarły się i na ganeczek wybiegł starszy już szacowny jegomość w żołnierskich gatkach z czarnymi blaszanymi guzikami. Na bladych parafinowych jego policzkach widniały porządne siwe bokobrody. W końcu ubiegłego stulecia podobna fizjonomia byłaby na porządku dziennym, ponieważ w tamtych czasach większość mężczyzn hodowała na twarzy taki właśnie państwowy wiernopoddańczy kształt zarostu. Dzisiaj, kiedy pod tymi bokobrodami nie było ni uniformu carskiego urzędnika, ni cywilnego orderu na jedwabnej wstędze, ni pętelek ze złotymi gwiazdami radcy tajnego - twarz taka wydawała się wręcz nienaturalna.
- Boże święty!, - zawołał przez bezzębne usta właściciel drewnianego domku, wyciągając ręce do wschodzącego słońca. - Boże, wielki boże! Toż to wciąż te same sny! Te same!
Poskarżywszy się tak na cały głos, staruszek gorzko zapłakał i, szastając nogami, pobiegł ścieżką wokół domu. Całkiem zwyczajny kogut, który wyszedł sobie akurat na sam środek podwórza, by po raz trzeci zapiać na całe ptasie gardło, rzucił się w panice do ucieczki. Z pośpiechu przebiegł nawet kilka gorączkowych susów i zgubił pióro, jednak już niebawem opamiętał się, wskoczył na pleciony płotek i już z tego bezpiecznego miejsca całemu światu zaanonsował nadejście poranka. Mimo wszystko w jego głosie wciąż czuło się podenerwowanie, wywołane przez tak niedostojny postępek gospodarza.
- Wciąż się śnią, przeklęte, - dobiegł Ostapa głos dziadka.
Bender ze zdziwieniem przyglądał się dziwnemu temu człowiekowi z takimi bokobrodami, jakie dzisiaj można uświadczyć już tylko na ministerialnym obliczu u jakiegoś starego szwajcara w konserwatorium.
Tymczasem niezwykły ten staruszek zakończył swoją rundkę wokół domu i ponownie pojawił się przed swoim ganeczkiem. Tutaj chwilkę poczekał, po czym ze słowami: *Pójdę i raz jeszcze spróbuję*, wszedł do domu i zniknął za drzwiami.
- Uwielbiam starych dziadków, - wyszeptał Ostap. - Nigdy się z nimi nie znudzisz. Poczekajmy na rezultaty tej zastanawiającej próby.
1931